piątek, 2 maja 2014

Żegnały nas tylko smutne spojrzenia owiec…

… kiedy dziś bladym świtem odjeżdżaliśmy pociągiem z Dumfries do Kilmarnock, aby udać się na Prestwick Airport i dalej, samolotem, do Warszawy. Pardon, były też smutne spojrzenia Niemców, którzy zdecydowali się na ten sam poranny pociąg, ale przyczyna ich smutku zapewne insza była niż u owiec, a łatwa do odgadnięcia po przestudiowaniu rezultatów z Mistrzostw.

A My?

Łukasz częściowo przysypiający, częściowo rozmyślający - może napisze jeszcze, co wymyślił, a może po głowie chodziło mu ciągle to “co by było gdyby…”?

Ja zaś wykazałam się perfekcyjnym timingiem i precyzyjnie w momencie przemówienia Leifa Ohmana zamykającego mistrzostwa zostałam powalona gorączką i cholera wie jakim dziadostwem, które uprzejmie czekało, aż turniej na dobre się zakończy. Przemówienie pana Ohmana było zresztą doskonałe i zmieściło się w dwóch krótkich zdaniach: “Mistrzostwa są zakończone. Idę sobie”.

Teraz leżę już we własnym domu, przy kominku, owinięta w kołdrę, pijąc TĄ WŁAŚCIWĄ herbatę. Idealny moment na kilka słów na koniec :)

No więc tak - bankiet zamykający turniej był niczego sobie, chociaż nie wytrwaliśmy na nim wystarczająco długo, abym mogła Wam sypnąć garścią świeżych curlingowych plot.

Ograniczę się więc do stwierdzenia, że na parkiecie królowała reprezentacja seniorów z Polski, z zawodnikiem rezerwowym, odzianym w klanowy kilt, polskim Kanadyjczykiem, R. Gintowt (synem Pani Moffat) na czele.

Na stołach zaś królowała kuchnia szkocka, łosoś wędzony, tartaletki z karmelizowaną cebulą i cheddarem, rolada nadziewana haggisem (podobno o haggisową klasę wyżej niż ten serwowany nam codziennie na śniadanie, ale niestety nie byłam już w stanie tego potwierdzić - haggis po tym wyjeździe wychodzi mi uszami). Z pewnością jednak najwięcej uznania zdobył deser, wybitnie curlingowy w charakterze. Jednak jako praktykujący cukiernik amator pozwolę sobie na krytyczną uwagę i ostudzę Wasz apetyt - z bliska deser prezentował się mniej zachęcająco, a po spróbowaniu czar pryskał już całkowicie. Pierścienie domu wykonano z musu z owoców leśnych (ok) oraz dość odrzucającego sosu o smerfnej barwie. Kamienie zaś to jogurtowe musy o smaku mętnie-truskawkowym oraz ogólnokremowym na spodzie z kruszonych ciasteczek digestive. Mdłe i syntetyczne.Trzonek szczotki - czekolada, lecz jak można pozwolić aby jej powierzchnia była tak nieapetycznie ozdobiona skroploną wodą z chłodni? Głowka szczotki - fudge. Ocena: 3 na szynach.


























Bankiet był dla nas też okazją do ostatnich wymian na koszulki oraz cyknięcia sobie kilku fotek z opanowaną typową dla tego narodu manią uwieczniania wszystkiego na zdjęciach Japonią. Dowiedzieliśmy się też wiele o Australi dzięki “krótkiej” rozmowie w drzwiach z Ian’em Palangio i jego córką. Ian zaśpiewał nam kawałek “Waltzing Matilda”, dowiedziałam się też, że moje imię w australijskim zdrobnieniu brzmiałoby prawdopodobnie “Adz”

Aha, jeśli wciąż się zastanawiacie, Michelle i Reto Gribi są kuzynami.

No dobra, czas na ostatni akapit, bo wygasa mi kominek i muszę iść pogonić bezproduktywnie grillujących mężczyzn…

Cały ten wariacki wyjazd był nie tylko fantastyczną przygodą i wspaniałą lekcją ale też sukcesem organizacyjnym… no i sportowym :P Jesteśmy oboje z Łukaszem dalecy od bycia najwyżej notowanymi zawodnikami w kraju, ja w tym sezonie byłam na lodzie trzy weekendy, a koniec końców wylądowaliśmy w górnej połowie stawki. Pomyślcie, co by było, gdyby mógł jechać ktoś, kto miał szansę do turnieju się przygotować! ;) Dziękuję Łukaszowi za wciągnięcie mnie w wyjazd, za cały ten super czas i za bycie perfekcyjnym teammate’em. Dziękuję moim rodzicom, którzy początkowo kręcili nosem na wyjazd, bojąc się, że “będzie siara”, ale szybko wkręcili się w kibicowanie ;) Dzięki wszystkim kibicującym, którzy słali nam miłe słowa, no i dzięki dla wolontariuszy, bo podziękowania dla wolontariuszy muszą być, hej! Tyle Kamyczkowego podsumowania, fachowe i konstruktywne podsumowanie zostawiam, jak zwykle, Łukaszowi!










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz