Tym razem padło na mnie, jeśli chodzi o sprawozdanie z meczu. Postaram się zatem o naszym spotkaniu z Rumunią napisać fachowo, tak jak by to zrobił Łukasz… i nie skupiać się na bzdurach.
Pewnie zastanawiacie się, jak mi się gra z takim koszmarnym typem jak Łukasz. Otóż gra mi się bardzo dobrze, Łukasz sprawia wrażenie, jakby zawsze wiedział co należy zagrać, czasem nawet udaje mu się zagrać to, co należy zagrać, ale nie oszukujmy się - w tej spółce to ja jestem od odwalania brudnej roboty.
Dumfries to paskudne małe miasteczko, które zawsze wydaje nam się bardzo piękne, kiedy wracamy przez jego ulice po wygranym meczu. Aby dojść na lodowisko, musimy przejść przez rzekę i mamy wtedy do wyboru: mniejszą Kładkę Zwycięzców oraz duży Most Looserów. Przed meczem z Australią, nieświadomi ciążących na przejściach uroków, wybraliśmy Most, ale teraz już pilnujemy, żeby chodzić Kładką.
Osobny akapit należy się mieszkańcom Dumfries, którzy są przesympatyczni i bardzo pomocni. Niepytani, widząc nasze skonfudowane bądź głodne oblicza, pomagają znaleźć drogę bądź jadłodajnię. Zanim załapaliśmy fakt, że w Dumfries autobusy przyjeżdżają 3 minuty przed czasem, udało nam się kilka przegapić, jednak nigdy nie spóźniliśmy się na mecz, bo przecież są sympatyczni mieszkańcy Dumfries, którzy sami z siebie potrafią zaoferować nam podwózkę.
Sympatyczni są też oczywiście wszyscy szkoccy curlerzy. W naszym dzisiejszym meczu zarówno statystyki jak i zegary robili nam Szkoci, których na pewno kojarzycie z Silesian Grand Prix. Przewijają się tu także moi liczni klubowi koledzy i koleżanki z którymi przez kilka lat spędzonych w Glasgow grałam w klubie Carmunnock and Rutherglen. Jest to w ogóle bardzo nobliwy i wiekowy klub, w którym grają, lub grały, liczne curlingowe osobowości: Bob Cowan, najlepszy dziennikarz curlingowy po tej stronie oceanu (obecnie na emeryturze), Leslie Ingram-Brown, znany sędzia (obecnie na emeryturze), Ken Horton, medalista olimpijski z 1977 roku (chyba jeszcze nie na emeryturze), Alan Mitchell (z reprezentacji Irlandii). Jedna moja klubowa koleżanka, Dawn Watson, nawet została ostatnio Walijką i gra tutaj w parze z Adrianem Meikle (jeśli mnie mój walijski nie myli, została nawet partnerką życiową Adriana).
A, bym zapomniała! Dzisiaj złożyłam w zeszyciku nastoletniej fanki swój pierwszy w życiu AUTOGRAF. Łukasz mówi, że on już w życiu złożył bardzo wiele autografów, bo był kiedyś słynnym barytonem. Lubię muzykę operową, ale nigdy o nim nie słyszałam. Teraz zaśpiewać nie chce, ale powiedział, że jak wygramy Mistrzostwa, to zaśpiewa.
Na zdjęciu słynny baryton z meczu ze Słowacją (©World Curling Federation):
Jeśli chodzi o granie w Carcassonne, to po pięciu grach z Łukaszem wciąż mamy absolutny remis.
A mecz z Rumunią wygraliśmy 7:3.