wtorek, 20 stycznia 2015

Za nami kolejny trening i kolejny sparing. Tym razem z parą, podobnie jak my, śląsko - łódzką. Wygraliśmy 16:4, zaliczając po drodze 6-endera... Jednak wciąż jest dużo do zrobienia! Spotykając się na treningach mamy szansę dograć przeróżne istotne detale, których nie było nam dane przetrenować kiedy niecały rok temu wybieraliśmy się w pośpiechu do Dumfries.

wtorek, 13 stycznia 2015

Czy mnie jeszcze pamiętasz...? Wracamy!



Pamiętacie jeszcze? 

Tak! Ku zaskoczeniu wszystkich, pewnie też i nas samych, okazuje się, że jest do czego wracać! Polski Związek Curlingu zgłosił reprezentację naszego kraju do tegorocznych Mistrzostw Świata Dwójek Mikstowych. Co więcej, zdaje się, że chcąc uniknąć zeszłorocznego zamieszania, organizuje turniej rangi Mistrzostw Polski, który ma wyłonić nieco wcześniej Reprezentację na tegoroczne Mistrzostwa Świata. Kiedy się odbędą Mistrzostwa Polski jeszcze nie wiemy, ale wiemy, że mają być. Pięknie.

W efekcie para Walczak - Piworowicz została zawezwana z rezerwy do powrotu do czynnej służby. Czy tym razem damy radę znów wdziać reprezentacyjne barwy? Czy historia zatoczy koło i znów będziemy mogli potykać się z najlepszymi reprezentacjami globu na ogólnoświatowym czempionacie?

Już jeden mini-kroczek za nami. Kilka dni temu w pierwszym sparingu w tym roku spotkaliśmy na lodzie świeżo upieczoną parę łódzko-toruńską (nazwiska do momentu uzyskania zgody sparingpartnerów do wiadomości redakcji...) i jak przystało na bardziej doświadczonych w tej dyscyplinie, zakończyliśmy mecz wynikiem 12-3 (uznajmy to za wynik oficjalny, gdyż w związku z brakiem cyrkla i zażartą walką w kilku partiach, prawdziwy wynik mógłby być pewnie troszkę inny). Jak na początek w porządku. Co dalej? Trenujemy i szukamy sparingpartnerów na kolejne mecze...

sobota, 3 maja 2014

Podsumowanie występu Polskiej Reprezentacji na Mistrzostwach Świata w Dwójkach Mikstowych, Dumfries, Szkocja 2014

Wiele, wiele lat temu, gdy prowadziłem Polską Stronę Entuzjastów Curlingu, kilka razy zdarzyło mi się oceniać występy polskich drużyn narodowych na turniejach rangi Mistrzostw Europy. Na ile były to oceny obiektywne i rzetelne czytający mogli sami ocenić. Jednak ocenianie własnego występu przychodzi mi z pewną trudnością...

Podzieliłem więc mój wywód na plusy i minusy, a końcową ocenę każdy z Was wystawić może sam... Może w komentarzach?

piątek, 2 maja 2014

Żegnały nas tylko smutne spojrzenia owiec…

… kiedy dziś bladym świtem odjeżdżaliśmy pociągiem z Dumfries do Kilmarnock, aby udać się na Prestwick Airport i dalej, samolotem, do Warszawy. Pardon, były też smutne spojrzenia Niemców, którzy zdecydowali się na ten sam poranny pociąg, ale przyczyna ich smutku zapewne insza była niż u owiec, a łatwa do odgadnięcia po przestudiowaniu rezultatów z Mistrzostw.

A My?

Łukasz częściowo przysypiający, częściowo rozmyślający - może napisze jeszcze, co wymyślił, a może po głowie chodziło mu ciągle to “co by było gdyby…”?

Ja zaś wykazałam się perfekcyjnym timingiem i precyzyjnie w momencie przemówienia Leifa Ohmana zamykającego mistrzostwa zostałam powalona gorączką i cholera wie jakim dziadostwem, które uprzejmie czekało, aż turniej na dobre się zakończy. Przemówienie pana Ohmana było zresztą doskonałe i zmieściło się w dwóch krótkich zdaniach: “Mistrzostwa są zakończone. Idę sobie”.

Teraz leżę już we własnym domu, przy kominku, owinięta w kołdrę, pijąc TĄ WŁAŚCIWĄ herbatę. Idealny moment na kilka słów na koniec :)

No więc tak - bankiet zamykający turniej był niczego sobie, chociaż nie wytrwaliśmy na nim wystarczająco długo, abym mogła Wam sypnąć garścią świeżych curlingowych plot.

Ograniczę się więc do stwierdzenia, że na parkiecie królowała reprezentacja seniorów z Polski, z zawodnikiem rezerwowym, odzianym w klanowy kilt, polskim Kanadyjczykiem, R. Gintowt (synem Pani Moffat) na czele.

Na stołach zaś królowała kuchnia szkocka, łosoś wędzony, tartaletki z karmelizowaną cebulą i cheddarem, rolada nadziewana haggisem (podobno o haggisową klasę wyżej niż ten serwowany nam codziennie na śniadanie, ale niestety nie byłam już w stanie tego potwierdzić - haggis po tym wyjeździe wychodzi mi uszami). Z pewnością jednak najwięcej uznania zdobył deser, wybitnie curlingowy w charakterze. Jednak jako praktykujący cukiernik amator pozwolę sobie na krytyczną uwagę i ostudzę Wasz apetyt - z bliska deser prezentował się mniej zachęcająco, a po spróbowaniu czar pryskał już całkowicie. Pierścienie domu wykonano z musu z owoców leśnych (ok) oraz dość odrzucającego sosu o smerfnej barwie. Kamienie zaś to jogurtowe musy o smaku mętnie-truskawkowym oraz ogólnokremowym na spodzie z kruszonych ciasteczek digestive. Mdłe i syntetyczne.Trzonek szczotki - czekolada, lecz jak można pozwolić aby jej powierzchnia była tak nieapetycznie ozdobiona skroploną wodą z chłodni? Głowka szczotki - fudge. Ocena: 3 na szynach.


























Bankiet był dla nas też okazją do ostatnich wymian na koszulki oraz cyknięcia sobie kilku fotek z opanowaną typową dla tego narodu manią uwieczniania wszystkiego na zdjęciach Japonią. Dowiedzieliśmy się też wiele o Australi dzięki “krótkiej” rozmowie w drzwiach z Ian’em Palangio i jego córką. Ian zaśpiewał nam kawałek “Waltzing Matilda”, dowiedziałam się też, że moje imię w australijskim zdrobnieniu brzmiałoby prawdopodobnie “Adz”

Aha, jeśli wciąż się zastanawiacie, Michelle i Reto Gribi są kuzynami.

No dobra, czas na ostatni akapit, bo wygasa mi kominek i muszę iść pogonić bezproduktywnie grillujących mężczyzn…

Cały ten wariacki wyjazd był nie tylko fantastyczną przygodą i wspaniałą lekcją ale też sukcesem organizacyjnym… no i sportowym :P Jesteśmy oboje z Łukaszem dalecy od bycia najwyżej notowanymi zawodnikami w kraju, ja w tym sezonie byłam na lodzie trzy weekendy, a koniec końców wylądowaliśmy w górnej połowie stawki. Pomyślcie, co by było, gdyby mógł jechać ktoś, kto miał szansę do turnieju się przygotować! ;) Dziękuję Łukaszowi za wciągnięcie mnie w wyjazd, za cały ten super czas i za bycie perfekcyjnym teammate’em. Dziękuję moim rodzicom, którzy początkowo kręcili nosem na wyjazd, bojąc się, że “będzie siara”, ale szybko wkręcili się w kibicowanie ;) Dzięki wszystkim kibicującym, którzy słali nam miłe słowa, no i dzięki dla wolontariuszy, bo podziękowania dla wolontariuszy muszą być, hej! Tyle Kamyczkowego podsumowania, fachowe i konstruktywne podsumowanie zostawiam, jak zwykle, Łukaszowi!










środa, 30 kwietnia 2014

Kamyczek Special: Trzy szybkie numerki... z Łukaszem Piworowiczem!

1. 
KAMYCZEK: Co Ci dawało rano siłę przed meczem i dlaczego właśnie haggis?
ŁUKASZ: Jedząc haggis czujesz pełne zjednoczenie z najgłębiej ukrytymi siłami natury wspartymi życiodajną owsianką. Bez tego nie da się żyć!

2.
KAMYCZEK: Którą z reprezentacji grających w Mistrzostwach Świata Dwójek Mikstowych najchętniej wyzwałbyś na pojedynek w planszówki i dlaczego?
ŁUKASZ: Szwedów (być może Mistrzów Świata), gdyż z pewnością są ludźmi jeszcze z "analogowego" świata. Gdyby planszówka była po angielsku, zwycięstwo murowane...

3. 
KAMYCZEK: Jedna rzecz, której brakuje Ci w Dumfries i jedna, którą zabrałbyś stąd ze sobą do Polski...?
ŁUKASZ: W Dumfries podczas turnieju brakowało mi dziennikarzy z Polski. Chętnie zabrałbym ze sobą do Polski 6 torów do curlingu i porozdzielał po jednym na wszystkie części kraju..


Gdyby babcia miała wąsy...

Ochłonęliśmy trochę po emocjach poniedziałkowych spotkań i... zaczęliśmy się zastanawiać co byłoby gdyby... Nie zastanawialiśmy się co byłoby gdybyśmy mogli się do turnieju przygotować... Zaczęliśmy jednak (a przynajmniej ja) przeklinać harmonogram za to, że dostaliśmy tą Australię na początku turnieju. Obserwowałem kolejne mecze zespołu z Antypodów i dalej twierdzę, że to był przeciwnik do ogrania. Nawet Rumuni byli bliscy ich pokonania (ostatni kamień niedoszczotkowany przez Rumunię dawał im dogrywkę - byłby nie do wybicia).

Gdybyśmy Australię dostali na koniec turnieju (najlepiej po meczu z Japonią), to byłby to na pewno mecz inny. Nauczyliśmy się lepiej czytać lód, który kręcił 4-6 stóp, lepiej nauczyliśmy się współpracy ze sobą, itd., itd. I teraz już zaczynam marzyć - załóżmy, że wygralibyśmy z Australią, to w meczu play-off czekała Hiszpania. Sensacyjnie grająca w tym turnieju para Irantzu Garcia i Sergio Vez, w grupie odprawiła z kwitkiem Amerykanów i Francuzów. Oczywiście fantazjuję, ale to był najłatwiejszy przeciwnik ze wszystkich w pierwszych meczach fazy play-off... Gdyby babcia miała wąsy... Fajnie, że te fantazje wcale nie były tak daleko...

A tymczasem turniej mknie dalej. System jest dość nietypowy więc dwa słowa o nim. Po fazie grupowej z każdej grupy awansowały po trzy drużyny. Zwycięzca każdej grupy od razu dostawał miejsce w ćwierćfinale, a zespoły z miejsc 2 i 3 walczyły ze sobą o pozostałe cztery miejsca w tej fazie turnieju. I w tych meczach Hiszpanie pokonali Australijczyków 8-7 (do przerwy 6-0, po przerwie 1-6... - nie był to najwyższy poziom), w bardzo zaciętych spotkaniach Węgrzy pokonali gospodarzy - Szkotów 7-5, a Czesi dali radę Chińczykom 6-5. Jednak największą sensacją był wynik meczu Kanada - Austria. Reprezentanci Klonowego Liścia, po porażce ze Szwecją w pierwszym spotkaniu, kolejne mecze wygrywali naprawdę pewnie i imponowali spokojem na lodzie. Powiedziałbym, że Wayne Tuck to wręcz postać na lodzie majestatyczna. Tymczasem Austriacy przesmykiwali się z meczu na mecz coraz wyżej i w spotkaniu z Kanadą walczyli do upadłego. Claudia Fischer grała przyzwoicie, Christian Roth świetnie i ostatecznie po siedmiu partiach był remis i przywilej ostatniego kamienia mieli Kanadyjczycy. Pani Tuck w swoim ostatnim zagraniu miała proste wybicie żółtego otwartego kamienia. Nawet gdyby zagrała za szeroko, to i tak ustawiło się podwójne wybicie na kamieniach austriaków i wszystko byłoby ok. Niestety dla niej i jej partnera Pani Tuck zagrała wybicie, wyrzucając kamień z ręki (tak jak grała takie wybicia przez cały turniej) i zagrała je duuuuużo za wąsko! Szczotkowanie nie pomogło, kamień wpadł w strażnika a Austriacy w szał radości... Posągowy Pan Tuck zwiesił tylko głowę, pogratulował przeciwnikom i niewzruszony pomaszerował do szatni... Było mi go trochę żal... Potem wieczorem dobrze się bawił, m.in. tańcząc ludowy szkocki taniec, więc okazał się całkiem fajnym człowiekiem...

Po meczach kwalifikacyjnych nadszedł czas na ćwierćfinały. Piękne spotkanie rozegrali Czesi ze Szwecją, ale polegli. Podobnie dzielni Austriacy nie dali rady wypoczętym Szwajcarom. Bardzo solidnie zaprezentowali się broniący tytułu Węgrzy, pokonując pewnie Norwegów. Jednak najwięcej emocji dostarczyli znowu Hiszpanie. W meczu z Rosją było wszystko - nietuzinkowe zagrania, emocje u zawodników, pyskówka o drobne przekroczenie przepisów, ogromna fala kibicowskiej sympatii po stronie słabszych (i bardziej lubianych...), a nawet dogrywka... Prawdziwe show na lodzie. Słowo o tych zagraniach. Hiszpanie i Rosjanie to dwie drużyny, które dwójki mikstowe grają trochę inaczej niż reszta. Stosują dużo mocnych zagraniach, podwójnych wybić, często grają promotion takeout przez kamień przed domem, ale to nie zawsze zdaje egzamin. Stąd emocji w meczu nie brakowało. Koniec końców Rosjanie stracili w końcówce wypracowaną przewagę i pomimo przywileju ostatniego kamienia zarówno w ósmym, jak i dziewiątym endzie, nie byli w stanie ograć Hiszpanów. Szał radości na trybunach. Po Rosjanach chyba nikt nie płakał. Dlaczego aż tak? Czy ostatnie wydarzenia geopolityczne miały na to wpływ, czy to może już się za curlerami z Rosji ciągnie taka a nie inna opinia? Trudno powiedzieć...

Półfinały: Szwecja - Węgry (powtórka zeszłorocznego finału, choć u Szwedów inna drużyna) i Szwajcaria - Hiszpania. Czy drużyna z Półwyspu Iberyjskiego jest w stanie sprawić kolejną sensację? Nie sądzę... Helweci grają po prostu zbyt dobrze. A w pierwszym półfinale stawiam na Węgrów - grali dziś wspaniale!


wtorek, 29 kwietnia 2014

W poniedziałek... Ja nie mogę.. Bo... Mam znowu lanie...

Przystępując do poniedziałkowych spotkań mieliśmy jeszcze cień szansy na awans do fazy play-off turnieju. Było to miłe uczucie, ale wiedzieliśmy, że to zadanie karkołomne. I mecz ze Szwajcarią rzeczywiście pozbawił nas złudzeń. Grali naprawdę dobrze. NAPRAWDĘ! To był już inny poziom. O ile Czesi mieli dobre momenty, ale coś tam jednak się mylili, o tyle u Helwetów poziom zagrań był wysoki i równy przez cały mecz. Z trudem ugraliśmy enda...

Koniec końców do ostatniego meczu przystępowaliśmy wiedząc, że walczymy o czwarte miejsce w grupie. Japonia przez cały turniej grała dobrze, ale nie potrafiła postawić kropki nad i pokonując któregoś z bezpośrednich rywali do awansu.

O ile we wcześniejszych, przegranych spotkaniach z Czechami i Szwajcarią, przygotowanie taktyczne drużyn odegrało kluczową rolę (w czytaniu lodu, dobieraniu linii przy zmianach siły, lekkich wybiciach, odpowiedniej rotacji kamienia, właściwego szczotkowania podczas gry, itd., itd.), o tyle w meczu z Japonią jednak strategia gry dała nam zwycięstwo.

Oczywiście graliśmy dobrze, najlepiej w całym turnieju, ale mieliśmy też przeciwnika rozpracowanego - wiedzieliśmy, że kluczem do zwycięstwa będzie zmuszenie Japończyków, a szczególnie fantastycznie grającą panią Sato, do zagrania jak największej liczby mocnych zagrań. I udało się! W statystykach odnotowano 5 wybić Japończyków wykonanych z 60% skutecznością, ale kilka lekkich wybić było wpisanych jako Raise. Ostatecznie przez cały mecz (poza pierwszą partią) mieliśmy inicjatywę, przeważaliśmy w drawach (!), graliśmy rozważnie i wygraliśmy całe spotkanie 8-5 mając jeszcze pół minuty zapasu czasowego... Wspaniałe zakończenie turnieju!